Robienie zdjęć nigdy nie było tak proste, prawda? Wraz z czasem zwiększa się częstotliwość zapisywanych cyfrowych urywków naszych żyć na zawodnych dyskach telefonów, aparatów, komputerów. Trzymanie tych danych na serwerach Google'a czy Facebooka nie wydaje się najlepszą ideą. Po pierwsze nie mamy wpływu na jakość fotografii (typową praktyką w serwisach społecznościowych stało się zmniejszanie wymiarów oraz kompresja uploadowanych przez użytkowników zdjęć), a po drugie usługodawca w każdej chwili może się zmyć z naszymi wspomnieniami. Dlatego uważam, że warto wziąć sprawy w swoje ręce.
To może pora na zakup zewnętrznego serwera? Pomijając oczywistą wadę, jaką są koszty, daje to nam tylko jedną kopię. Taniej by było już zakupić dysk albo dwa i robić backupy w domowym zaciszu. Co prawda pozbywamy się wtedy zewnętrznej, odległej lokalizacji danych, ale oszczędzamy już w perspektywie kilkunastu miesięcy. A gdyby tak użyć tych pamięci, które już są? O, tu leżą notebooki, tu domowy serwerek. A i zewnętrzny serwer można z czasem dokupić dla pewności rozwiązania. To jest myśl!
Pozostaje jednak kwestia spięcia wszystkich urządzeń w jedną, niezawodną architekturę. Posiadanie jednego, nadrzędnego komputera wymagałoby ciągłego jego uruchomienia. Niewygodne.
Już miałem ręcznie kopiować dane między kolejnymi zabawkami XXI wieku, wspomagając się może jakimś narzędziem do synchronizacji, gdy przeglądając zakładki w przeglądarce zobaczyłem rozwiązanie.
Znane nam pytanie “dlaczego wcześniej na to nie wpadłem?” przemknęło przez moją głowę. Rozwiązaniem okazał się BitTorrent Sync. Dostępna dwustronna i jednostronna synchronizacja, szyfrowana komunikacja P2P, klienty na wszystkie liczące się platformy (również mobilne). Czego chcieć więcej (no, poza otwarciem źródeł)? Zakasałem rękawy i wziąłem się do zabezpieczania przyszłości cyfrowych wspomnień całej rodziny.
Po kilku godzinach kopiowania kolekcji zdjęć i konfigurowania poszczególnych stacji mogłem wreszcie odetchnąć i spojrzeć z uśmiechem na dzieło. Całość jest jeszcze dla mnie świeża, ale póki co nie sprawia problemów. A wszystko zaczęło się, gdy robiłem kopię zdjęć na pendrive, który później, tego samego dnia, odmówił posłuszeństwa (przy okazji dowiedziałem się, że dożywotnia gwarancja, owszem, jest, ale producent bezpośrednio zajmuje się tylko swoim podwórkiem wokół USA, zaś lokalny reseller, od którego zamówiłem produkt, tak jakby wysublimował). To wydarzenie sprowokowało mnie do zastanowienia się nad problemem przechowywania naszych zdjęć.
Reasumując: zadbajmy o najważniejsze dane zanim będzie za późno. Jedna kopia to absolutne minimum, bo gwarancje dysków obejmują same dyski, a nie dane na nich zgromadzone. Szkoda wspomnień, prawda?